bł. Karolina Kózka

Urodziła się 2 sierpnia 1898 roku we wsi Wał-Ruda nad Dunajcem, w przysiółku o nazwie Śmietana. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Miała jednak w sobie coś, co sprawiało, że ludzie ją lubili. Nigdy nie chorowała. Sama niezmordowana, dokładna i obowiązkowa z trudem mogła zrozumieć czyjeś utyskiwania. W takich wypadkach, jak zapamiętały jej koleżanki, bywała apodyktyczna, ostra i wybuchowa, choć przelotnie. Była ogromnie wrażliwa na doznane dobro, ale też głęboko przeżywała własne niepowodzenia, żywiołowo współczuła nieszczęściu, cierpieniu, czyjejś biedzie czy niedoli. Kiedyś, gdy w lesie zbierała z dziewczętami gałęzie na opał, uzbieraną wiązkę oddała koleżance, mówiąc po prostu: „Tobie trzeba więcej, bo ci bieda”. Nad sobą nigdy się nie użalała. Wiedziała, czego chce, a ludzie mówili, że wszystko, co robiła i mówiła, było głęboko przemyślane i celowe. Była rozważna i spokojna, emanował z niej spokój wyrażający świadomość celu, stałość dążeń i siłę woli.
 
Do szkoły Karolina chodziła w rodzinnej miejscowości. Uchodziła za uczennicę pilną, obowiązkową i pracowitą. Taką ją zapamiętały koleżanki, tak ją wspominali nauczyciele i katecheci. Najpilniej jednak uczyła się religii. Z czasem zaczęła imponować środowisku swoją wiedzą w tej dziedzinie. Toteż matki do niej odsyłały dzieci po wyjaśnienia katechizmowe. Bywało, że i starsi nie krępowali się pytać nastolatki, nawet proboszcz przyznawał, że rozmawiając z Karoliną na tematy religijne, sam wiele korzystał. Religijność była jej żywiołem, stała się czynnikiem porządkującym całe jej życie, nadającym szczególny rys mistycyzmu jej dojrzewającej osobowości.
Karolina bardzo lubiła się modlić. Modlitwa była dla niej rozmową z niewidzialnym, ale wszędzie obecnym Bogiem, którego obecność żywo odczuwała. Układając kwiaty przed domowym ołtarzykiem Matki Boskiej była jak zahipnotyzowana, jakby stała wprost przed Maryją. Modliła się z głębokiej potrzeby serca. Bywało, że wstawała wraz z rodzicami, a nawet i wcześniej, by móc się długo modlić. Potem zaś, odrobiwszy swoje, „leciała” do kościoła na Mszę św. Wieczorami, zwłaszcza zimą, długo klęczała przy łóżku modląc się. Ojciec czasem zwracał jej uwagę: „Idź już spać, bo zimno, nie klęcz tyle”. „Jeszcze się wyśpię” - odpowiadała, a potem długo przesuwała w palcach różaniec, który zwykła odmawiać cały.
 
Modlitwa była jej potrzebna do życia. „Żeby się dostać do nieba – westchnęła kiedyś – jakby tam było dobrze”. Właśnie myśl o niebie kazała jej nosić się skromnie. „Nie chcę się stroić, bo by mnie pycha ponosiła i nie mogłabym się modlić” – mówiła i to samo doradzała koleżankom. Podziwiano jej pracowitość i poczucie obowiązku, praca była dla niej jakby wewnętrzną potrzebą.
Zapewne niewiele osób domyślało się, że źródłem jej niezmordowanej aktywności było zjednoczenie z Chrystusem - ona dla Niego pracowała. „Żeby Pan Jezus nas kochał – mawiała – żeby podobać się Bogu”. Nie umiała próżnować. „Pan Jezus na nas patrzy” – mówiła, zachęcając siebie i koleżanki. Tutaj też zapewne trzeba widzieć źródło jej głębokiego poczucia uczciwości. Kiedyś na przykład, gdy pracę we dworze przerwał deszcz, ona wzbraniała się przyjąć zapłatę za pełną dniówkę.
 
Karolina miała wyrobione poczucie obowiązku. Wszystkie swoje zobowiązania, czy to w domu, czy w szkole, czy na „pańskim” wykonywała pilnie i dokładnie, z poczuciem odpowiedzialności. Obowiązkowości domagała się też od innych, od rodzeństwa i koleżanek.
 
W opinii środowiska była dziewczyną subtelną i wrażliwą, zwłaszcza na wszelką dwuznaczność w mowie i zachowaniu. Nie pozwalała na rozmowy nieprzyzwoite, niestosowne słowa czy żarty. Otoczenie wiedziało o tym i dostosowywało się do niej, choć czasem niechętnie. „Uważajcie – mówili czasem chłopcy z przekąsem – bo jest tu ta tercjarka, to znowu będzie boleć, jak coś złego powiemy”. Nie gniewała się na te i tym podobne epitety. Cieszyła się, że jednak uważali. Wprawdzie ze względu na nią, ale jednak zła było mniej, a to przyczyniało chwały Bogu. Świadkowie jej życia pamiętają, że była pogodnego usposobienia, a przy tym cicha i skromna, a nawet trochę nieśmiała. Wyróżniała się jakąś wewnętrzną harmonią, promieniowała pokojem duchowego ładu i porządku. Z głęboką, ujmującą wdzięcznością przyjmowała każdy przejaw dobra, serdecznie współczuła każdej niedoli, a przy tym była prosta i naturalna.
Środowisko rodzinne
Karolina była czwartym spośród jedenaściorga dzieci Jana i Marii z Borzęckich. Maria wywodziła się ze swoistej arystokracji wiejskiej, była bowiem córką jednej z najbogatszych rodzin w okolicy. Jan zaś, osierocony przez ojca w 7 roku życia i źle traktowany przez ojczyma, był zwykłym ubogim wyrobnikiem. To, że Borzęccy zgodzili się na małżeństwo swojej córki z biedakiem tułającym się po służbach świadczy o szacunku, jakim Jan się cieszył w swoim środowisku.
 
Mimo tych różnic w pozycji społecznej Kózkowie pracowali zgodnie na początkowo malutkim gospodarstwie; żyli skromnie i ubogo, dzięki czemu stopniowo dorobili się własnego domu i dokupili ziemi. Byli ludźmi głębokiej wiary, należeli do Apostolstwa Modlitwy, Żywego Różańca oraz Bractw Wstrzemięźliwości i Komunii świętej wynagradzającej. Jeżeli jednak pobożność Jana była cicha jak on sam, to pobożność Marii była bardziej żywiołowa. Wielokrotnie wędrowała o chlebie i wodzie do cudownych obrazów Matki Bożej w pobliskim Odporyszowie koło Żabna i oddalonym o ponad 40 km Tuchowie; 13 razy była z kompanią w Kalwarii Zebrzydowskiej; chodziła też i do odległej Częstochowy.
 
Dzień u Kózków rozpoczynał się bardzo wcześnie: w lecie - o czwartej, w zimie - o piątej. Krzątając się przy porannych obrządkach, śpiewali Godzinki. Przy tym śpiewie budziły się dzieci, musiały więc zachować ciszę przy ubieraniu się. Dopiero potem cała rodzina pod przewodnictwem matki odmawiała pacierz, po czym zasiadano do śniadania, a następnie każdy szedł do swoich zajęć: młodsze dzieci do szkoły, starsze zostawały do pracy w gospodarstwie lub u sąsiadów, podobnie rodzice. W południe odmawiało się Anioł Pański, po czym następował typowy wiejski obiad: ziemniaki z kapustą, groch, bób lub kasza, w niedziele zaś kluski lub pierogi; mięso u Kózków zjawiało się tylko w wielkie święta; w porze letniej około piątej po południu bywał podwieczorek (chleb i mleko). Pracowity dzień kończył się wieczerzą, którą poprzedzała wspólna modlitwa Anioł Pański. Około dziewiątej wszyscy klękali do pacierza, po czym szło się spać.
 
Nieco inaczej było w niedziele i święta. Rano, o ósmej rodzice wychodzili do kościoła do Radłowa (ponad 7 km), by przed Sumą śpiewać różaniec, dzieci zaś wychodziły nieco później. Po powrocie z kościoła wszyscy zasiadali do obiadu, po czym ktoś z rodziny znów szedł do kościoła na Nieszpory; pozostali zaś wypełniali wolny czas czytaniem czy śpiewem; dzieci opowiadały, co zapamiętały z kazania.
 
Zwykle w świąteczno-niedzielne popołudnia do domu Kózków schodzili się sąsiedzi. Wspólnie odmawiano modlitwy, śpiewano - zależnie od okresu - kolędy, pieśni wielkopostne czy maryjne. Kobiety u swojej zelatorki zmieniały tajemnice różańcowe, czytywano Pismo Święte czy żywoty świętych, a także czasopisma religijne, które Kózkówna prenumerowała. W takim to środowisku i klimacie wzrastała Karolina.
Męczeństwo
Beatyfikacja
Litania do bł. Karoliny
Różne modlitwy
Nowenna do Błogosławionej Karoliny
Rozważanie tajemnic różańcowych z bł. Karoliną
Litanijne rozważania Pana Józefa Trytka
Liturgia Godzin
Modlitwa na Wałrudzkiej Kalwarii
Konspekty katechez
Pieśni
Modlitwy wiernych

Search